piątek, 27 listopada 2015

Farmona, krem zimowy dla sportowców spf50

Witajcie,

Na zewnątrz coraz chłodniej, więc dzisiaj mam dla Was recenzję kremu ochronnego od Farmony, który prezentuje się tak:


Z tego co się orientuję krem ten jest nowością. Chcąc go kupić długo szukałam opinii o nim w internecie, ale niestety nic nie znalazłam, więc kupiłam go w ciemno. Z dostępnością też miałam problem, bo musiałam kupić go w aptece internetowej. Było to jednak we wrześniu, kiedy za oknem było ponad 20 stopni, także możliwe, że teraz łatwiej jest na niego trafić.


O tym, że kupiłam właśnie tą wersję zdecydował filtr. Na rynku mało jest kremów chroniących nas przed mrozem i dodatkowo posiadających wysoki filtr. Za to Farmona od razu ma u mnie plusa.

Jak widzicie jego opakowanie to klasyczna tubka w czerwonym kolorze zamykana na klik. Opakowanie klasyczne i jak na mój gust najpraktyczniejsze. Łatwo możemy zaaplikować tyle produktu, ile potrzebujemy.


Konsystencja mnie trochę zaskoczyła. Spodziewałam się gęstej, kleistej kluchy, którą wyklajstrowałabym twarz. A tu nic z tych rzeczy.
Krem, jak na krem zimowy jest dość lekki, nie klei się. Od razu zapaliła mi się lampka, czy taka konsystencja zapewni mi odpowiednią ochronę. Producent na opakowaniu zapewnia, że mrozy -20 stopni z tym kremem nam nie straszne. Ja miałam okazję testować go na północy Szwecji, gdzie temperatura w dzień wynosiła -11 stopni i muszę przyznać, że krem sprawdzał się średnio. Po około godzinie przebywania na mrozie twarz była zaczerwieniona, a ja czułam podrażnienie.



Jeśli chodzi o komfort używania to byłam zadowolona. 
Krem co prawda lekko bieli, ale nie bardziej niż klasyczny krem z filtrem.
Moja sucha cera nie błyszczała się po nim. Puder nie był konieczny.
No i mogłam używam go na makijaż, bo krem kompletnie na makijaż nie działał. Wszystko wyglądało jak najbardziej normalnie.
Dodam, że używałam go hojnie. 

Krem kosztuje ok.14zł za 50ml.


W wielkim skrócie uważam, że jest to dobry produkt. Nie podrażnia, ładnie prezentuje się na twarzy, posiada filtr przeciwsłoneczny. Ja swoją tubkę dokończę teraz, kiedy na dworze nie jest jeszcze zbyt zimno. Na mróz poszukam czegoś treściwszego, nawet kosztem estetyki. Wam też tak polecam :)



poniedziałek, 23 listopada 2015

z ostatniej chwili...dzisiejsze nowości

Witajcie ponownie,

Miałam już nic nie kupować, miałam nie pokazywać nowości.
Dzisiaj jednak doszło moje zamówienie z ekobieca.pl. Wiem, że w środę mają Dzień Darmowej Dostawy, jednak do 22 listopada była promocja -15% na pędzle, więc było mi bez różnicy kiedy złożę zamówienie.

I stało się, dzisiaj doszło moje skromne zamówienie, a w nim...


Dwa pędzelki Hakuro. Pierwsze w mojej kolekcji. Jak na razie używałam głównie pędzli EcoTools, ale tyle naczytałam się o legendarnym Hakuro, że postanowiłam je wypróbować. H70 już pokochałam.

Baza pod cienie Ingrid to moja pierwsza baza. Poleciła mi ją siostra, więc wybrałam tą, choć zastanawiałam się jeszcze nad bazą Hean.

Pilniczek był gratisem.

I moje upragnione, wymarzone cienie z Makeup Revolution. 
Przeczytałam w internecie chyba wszystkie opinie o palecie Flawless Matte i po prostu musiałam ją kupić.
Kolory są dla mnie idealne. Stonowane, matowe, o neutralnym kolorach. Pierwsze testy przeszły na 5+. 
Bardzo, bardzo się cieszę, że mam tą paletkę i już myślę o kolejnych.

Tak cienie prezentują się zaraz po otwarciu:


Kiedy wypróbuję dokładnie wszystkie cienie możecie spodziewać się i mojej recenzji :)

Tymczasem, dobranoc  :)


Rozliczam denka...październik

Witajcie,

U mnie za oknem już śnieg. Pogoda iście zimowa.
Zawsze kiedy zaczyna robić się zimno mnie bierze na wspominki, więc ten post też o tym.

Denko październikowe.


Jak widać całościowo denko nie jest duże. Dwa tygodnie byłam w Szwecji, więc wykańczałam kosmetyki rodziców ;) w dodatku zapomniałam zabrać swoją kosmetyczkę i teraz wszystko używam od nowa. Dziwna sprawa, bo kiedy coś mnie zapchało do dzisiaj dochodzę co to jest, bo wszystko jest nowością.


Do kąpieli ubogo.

1. Fa, żel pod prysznic z balsamem o zapachu granatu. Ja w nim balsamu nie czułam, choć muszę przyznać, że nie wysuszał jak niektóre żele. Zapach granatu może i był, ale bardzo stłumiony mydlaną nutą. W sumie produkt przyjemny, a wielkie opakowanie nie jest drogie, więc pewnie jeszcze kiedyś kupię. Na razie mam wersję różową, ale co to dokładnie jest, nie pamiętam ;)

2. Żel Lancome. Dodatek do perfum. Pachniał tak samo jak perfumy, z tym, że znacznie dłużej utrzymywał się na skórze. Użyć go na noc, to tragedia i ból głowy. Na dzień całkiem ok. 50ml było bardzo wydajne.

3. I love...żel pod prysznic z peelingiem o zapachu jagodowym. Żel miał kolor dokładnie taki jak jego opakowanie i gęstą konsystencję. Drobinki peelingujące nawet jeśli były, to nie było ich czuć. Byłby całkiem przyjemny gdyby nie to, że ciężko było go spłukać i nie raz wychodziłam spod prysznica z fioletowymi pręgami.



4. Kallos Placenta to mój hicior. Pokochałam tą maskę i to co robi z moimi włosami. No, ale jak chyba każda z nas muszę próbować też nowości, dlatego teraz gości u mnie wersja Omega, która swoją drogą również jest bardzo dobra. Kiedy ja zużyję wrócę do Placenty.

5. Head&Shoulders ukojenie. Szampon, który kupił mój mąż i który używaliśmy wspólnie. W zasadzie to bez rewelacji, chociaż podobał mi się efekt chłodzenia. Na lato jak znalazł.


6. Masło Cuccio uwielbiam, a miłością do niego zaraziłam się od mamy. Jednak jego cena jest na tyle wysoka, że używam go tylko do dłoni. Jest lepsze niż każdy krem, który dotąd używałam. No, nie wyobrażam sobie go nie mieć dlatego już mam kolejne opakowanie.

7. Balsam do ciała Cztery Pory Roku. Nie wyszczuplił mnie, nawet nie nawilżał na zbyt długo. Produkt bardzo, bardzo średni. Nie kupię go więcej.

8. Oliwka Skarb Matki, bardzo intensywnie pachniała migdałami. W zasadzie to zwykła oliwka. Wchłaniała się długo, kleiła się. Nie przepadam za oliwkami, więc pewnie już do mnie nie trafi. Aaa...i jej pierwszy składnik to parafina, jeśli to kogoś interesuje ;)



9. Bioderma Photoderm Max spf 50+. O tym filtrze pisałam ostatnio. Bardzo go polubiłam, chociaż właściwie nie powinnam :) 

10. Krem Soraya to katastrofa. Śmierdział jakby był zjełczały, długo się wchłaniał. Jego plusem w zasadzie była tylko cena, no i to, że mnie nie zapchał. Nie wrócę do niego.

11. Kremik Olay to wyrzutek z wyzwania.

12. Krem przeciw odparzeniom Babydream używałam do twarzy. Był wydajny, dobrze nawilżał, łagodził. Na zimę wydaje mi się, że będzie za słaby jednak kiedy zrobi się cieplej z przyjemnością do niego wrócę.

13. Próbka ZiajaMed krem tonujący do twarzy. Zużyłam ich kilka, ale zostały w kosmetyczce w Szwecji. Spodobał mi się na tyle, że już kupiłam pełnowymiarowe opakowanie.



I cała reszta. Chusteczki, pasta, pomadka ochronna Oriflame i próbka perfum Yodeyma Red. Zapach wydawać by się mogło, że kompletnie nie mój, a jednak polubiłam go bardzo. 


I to tyle.

Cieszę się bardzo, bo tym oto postem wyszłam na prostą. 
Teraz spodziewajcie się recenzji, bo z tymi jestem bardzo do tyłu :)





niedziela, 22 listopada 2015

Bioderma Photoderm Max spf50 mleczko, czyli nie zapominajmy o filtrach nawet zimą

Witajcie,

Dzisiaj przychodzę z czymś nie koniecznie nawiązującym do pogody. Przynajmniej u mnie za oknem nie jest za pięknie. No, ale o cerę dbać trzeba zawsze, więc filtry są konieczne.

Filtr Biodermy polubiłam, chociaż nie jest to szczyt moich filtrowych wymagań. Jednak na pewno warto go wypróbować, bo stosunek jakość-cena jest w tym wypadku bardzo korzystny. 


Filtr zamknięty jest w typowej dla Biodermy tubie zamykanej na klik. Ja mam jeszcze starą wersję. Obecnie to mleczko zamknięte jest w tubie białej z pomarańczowymi napisami. Jak na mój gust nowa tubka jest zdecydowanie ładniejsza.
Pojemność jest duża, bo aż 100ml. Mój filtr kosztował 63zł.


Mleczko ma biały kolor i dość rzadką konsystencję. Nie pachnie niemal wcale, a to co ewentualnie wyczujemy nie drażni naszego nosa.


Po rozsmarowaniu przepisowej ilości filtr bieli. Nie jest to trupia biel jak to czasem przy filtrach ma miejsce, ale taka też zdrowo nie wygląda. Jeśli użyjemy podkładu problemu nie ma. Każdy podkład jaki używałam trzymał się na Biodermie bardzo ładnie.
Solo bielenie może być problemem. 
Warstwa filtra jednak chociaż białą, to nie świecąca. 
Biała twarz w wakacje mi nie przeszkadzała więc używałam go solo. Że wyglądałam blado, to nic. Grunt, że się nie świeciłam (chociaż moja cera jest z natury sucha).


Produkt mnie nie zapchał, nie uczulił, a do obu tych przypadłości mam tendencję. 
Słońce nie opaliło mnie ani odrobinkę, więc chroni bardzo dobrze.
Na pewno jeszcze do mnie trafi.


Przepraszam, że post jest taki chaotyczny, ale pisałam go w ratach, bo moje dziecko ostatnio cierpi na bezsenność :)






czwartek, 19 listopada 2015

Vichy Normaderm. Ulubieniec wśród oczyszczaczy

Witajcie,

Dzisiaj mam dwa Was recenzję żelu do mycia twarzy Vichy Normaderm.

Pewnie większość z Was go używała, być może używa teraz. Na pewno wszyscy o nim słyszeliśmy.
Dla mnie też jest on wart uwagi. 
Przez pewien czas używałam go naprzemiennie z jego głównym rywalem, czyli Effaclarem LRP i Vichy jest dla mnie zdecydowanie lepszy.
Teraz kilka słów o nim...


Żel zamknięty jest w ładną, solidną buteleczkę z półprzezroczystego, zielonego plastiku. Dokładnie widać ile produktu jeszcze zostało. W moim akurat zostało go niewiele :)


Butelka wyposażona jest w pompkę, która dozuje idealną ilość żelu na jedno umycie twarzy. Dodatkowo pompkę można wygodnie zablokować, żeby przypadkiem nic się nie wylało. 
Żel ten nie raz podróżował ze mną do Szwecji i muszę przyznać, że blokada rzeczywiście działa bez zarzutu. Nie uroniłam nawet kropelki żelu.


Na zdjęciu widzicie jedną pompkę żelu. 
Żel ma jasnozielony kolor i bardzo intensywny, perfumowany zapach. Pisząc perfumowany zapach mam na myśli zapach bliżej nie określony. Mam wrażenie, że wchodząc do pierwszej z brzegu perfumerii wyczuwam zapach dokładnie tego żelu. Na początku zapach ten mnie drażnił, jednak po pół roku użytkowania zaczął mi się nawet podobać :)


Żel pieni się gęstą, kremową pianką. 
Mycie nią twarzy to czysta przyjemność, choć trzeba omijać okolice oczu. Co prawda nie szczypią one dotkliwie, ale jednak szczypią, więc lepiej dmuchać na zimne.


I teraz to co najważniejsze, czyli działanie.

Na początku muszę przyznać, że nie byłam co do niego przekonana. Po pierwszym użyciu bardzo podrażnił mi twarz. Cera była sucha i naciągnięta. Nawet krem, którego w tamtym momencie używałam niewiele mi pomógł.
Mimo wszystko nie dałam za wygraną. Dalej myłam nim twarz codziennie wieczorem. 
Po około tygodniu cera przyzwyczaiła się. Wciąż była napięta, ale tonik i krem już wystarczały.
Był nawet taki moment, ze żelu używałam do zmywania oczu. Radził sobie z tym bez problemu, jednak żeby uniknąć podrażnień zrezygnowałam z takiego jego zastosowania.
Tak więc Normadermu używałam codziennie wieczorem do zmycia makijażu z twarzy. Nie pomagałam sobie żadnymi micelami, czy mleczkami. Normaderm załatwiał całą sprawę. Wystarczyło raz umyć twarz, a wacik z tonikiem był czyściutki.
Moja cera po dłuższym stosowaniu tego żelu również się poprawiła. Pojawiało się znacznie mniej niespodzianek, które, jeśli już się pojawiły, znikały jakby szybciej.
Miałam też wrażenie, że żel pomógł wyrównać koloryt cery i wpłynął na spłycenie blizn potrądzikowych, ale może to tylko moja wyobraźnia.

Jakby nie patrzeć stan cery poprawił się widocznie. Pewnie za sprawą dokładnego oczyszczenia.
Żelu używałam raz dziennie, wieczorem. Próbowałam stosować go też rano, ale dla mojej cery to było już za dużo. Nabawiłam się tylko przesuszenia.

W wielkim skrócie. Vichy Normaderm to żel, który polecam, nawet do takiej jak moja, suchej cery. Mimo to radzę używać go z umiarem, bo jak ze wszystkim co dobre, w nadmiarze może szkodzić.

Zapłaciłam za niego 47zł za 400ml w osiedlowej aptece. Wystarczył na ponad pół roku użytkowania. Bardzo dobry interes :)





środa, 18 listopada 2015

-49% w Rossmannie. Co kupiłam?

Witajcie,

dzisiaj odpuszczam denko,  
a to po to żeby pochwalić się moimi zakupami z Rossmanna.

Żałuję bardzo, ale na pierwszej części promocji byłam w Szwecji.
A tak bardzo chciałam obkupić się w pomadki z Revlonu. 
Chociaż może to i lepiej.
Dla mojej kieszeni na pewno ;)


W drugim etapie promocji skupiłam się głównie na tuszach. Wzięłam dwa, których jeszcze nie miałam okazji używać, tj Rimmel i Astor. Obu jeszcze nie wypróbowałam, ale mam nadzieję, że spiszą się nieźle.
Tusz L'Oreal uwielbiam, ale używam go na specjalne okazje, a to dlatego, że takie opakowanie jest bardzo niewydajne. Używany dzień w dzień wystarcza mi maksymalnie na miesiąc, co przy jego cenie jest wynikiem co najmniej słabym.
Słynny tusz Lovely mam i ja. Sprawdza się u mnie bardzo dobrze, więc po raz kolejny trafił do mojej kosmetyczki.
Colosal Maybelline to jeden z pierwszych tuszy jakie używałam. Chciałam coś w brązie, dlatego trafiło na niego. Muszę przyznać, że kiedyś wydawał mi się znacznie lepszy. Teraz używam go po domu, bo efekt jaki daje po prostu mi się nie podoba.

Kupiłam też dwa eyelinery. Grafitowy L'Oreal. Miałam okazję używać jego czarnego brata, który przypadł mi do gustu. Grafit też mi się podoba, choć jak na jego cenę bez promocji nie jest zbyt trwały.
Eyeliner Eris to dla mnie nowość. Jeszcze go nie próbowałam, więc nic o nim nie jestem w stanie napisać. Może tylko, że ma bardzo cienką końcówkę.



W części trzeciej również postawiłam na produkty sprawdzone.
Podkład Rimmel StayMatte lubię zwłaszcza zimą. Jest gęsty i mam wrażenie, że przy okazji chroni, a przynajmniej pomaga chronić, twarz przed mrozem. Kupiłam w dwóch odcieniach, bo pewnie starczy mi do wiosny :)
BB Astor uwielbiam. Najpierw wzięłam jeden, ale pani w Rossmannie powiedziała, że już go wycofują także czym prędzej wzięłam wszystkie tubki w kolorze Ivory.
Paletki Wibo, na które popyt był wielki. Pierwszego dnia promocji udało mi się kupić jedną. Kiedy jednak w poniedziałek zaszłam znów na półce dostrzegłam kolejną. Wzięłam. Dam ją siostrze, na pewno się ucieszy.
Róż Astor, czy cień Astor. Kupiłam kiedy była promocja na produkty do oczu. Leżał w cieniach, choć na paragonie wyszło, że to róż, a że zakupy robiłam spore to nie wyłapałam tego wcześniej. Dałam za to maleństwo 32zł i nawet nie wiem co to jest.


I to tyle moich wyprzedażowych łowów, choć jak pewnie się domyślacie nie są to jedyne kosmetyczne nowości jakie w listopadzie do mnie trafiły, ale posty z nowościami sobie odpuszczę. Przynoszę do domu po jednej rzeczy, które często od razu testuję, także nie ma sensu tworzyć takich postów.

A jak u Was zakończył się szał rossmannowskiej promocji? 


poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozliczam denka...Wrzesień

Witajcie po raz kolejny w moim rozliczeniu,

Zostało już mało.
Wrześniowe denko jednak straszy jakością zdjęć, więc ostrzegam już teraz :)

Całość:


I po kolei:


1. Płyn do higieny intymnej Cien powodował pieczenie i dyskomfort "tych" okolic. Zużyłam go jako klasyczny żel pod prysznic, jednak i tu spisywał się średnio. Na pewno więcej go nie kupię.

2. Żel Palmolive men używał mąż, który jest klasycznym zjadaczem kąpielowym. Taka butla starcza mu może na tydzień, w porywach dwa.

3. Żel Cien. Kolejny gigant zużyty przez mojego lubego. Co tu dużo mówić, zużywa ich tak dużo, że w kolejnych denkach jego zużycia sobie daruję ;)

4,5. Dwa żele Apart oliwkowe. Jedną butlę zużyłam ja, drugą mąż. Polubiłam. Żel do złudzenia przypominał mi kremowe olejki myjące Nivea, z tym, że Apart jest o wiele lżejszy dla portfela.

6. Mydełko Isana Ahoj morze! czyli wakacyjna limitka. Pachniało cukierkami, myło dobrze, wysuszało jak każde. Byłam zadowolona.

7. Rossmann, mydło antybakteryjne. Wielka litrowa butelka, która wystarczyła nam na bodajże dwa miesiące. Mydło jak mydło. Pachniało ładnie, domywało. Bardzo ekonomiczne, dlatego obecnie używam kolejnej butelki, tym razem Sensitive.

8. Mydło Palmolive men, i znów mężuś. Chwalił sobie. Ba, kupił kolejne, więc musiało mu się podobać.

9. I love cosmetics...żel pod prysznic z peelingiem. Uwielbiam jego zapach. Kojarzy mi się od razu z moją mamą, która ubóstwia wanilię. Zauważyłam, że im jestem starsza tym bardziej upodabniam się do mojej rodzicielki także i ja ostatnio stale otaczam się wanilią :)


10. Szampon Babydream był przyzwoity, jednak nie na tyle żebym do niego wróciła. Zostawiał na włosach takie dziwne "coś". Miałam wrażenie jakby oblepiał. Do mycia włosów wolę Facelle.

11. Odlewka szamponu rumiankowego, którą chyba nawet tu pokazywałam. Jako oczyszczacz od czasu do czasu był całkiem ok, choć myślę, że więcej do niego nie wrócę.


12. I wspominany wyżej żel Facelle, który na wyjeździe zastąpił mi połowę kosmetyczki. Polubiłam, choć z przetestowanych przeze mnie wersji ta wydaje mi się najgorsza, a to za sprawą zapachu.


13. Mydło marsylskie, czyli mój niewypał. Pachniało jak smar, choć myło całkiem dobrze. Nie wiem co mnie podkusiło żeby wybrać wersję naturalną. Zużyłam tylko ok.1/3, reszta wylądowała w śmieciach.


14. Krem pod oczy Rival de Loop wspominam dobrze pomimo tego, że nic nie robił. Wiem, że więcej go nie kupię, no, ale do zarzucenia też mu nic nie mam.

15. Tonik RdL to mój absolutny hit. Wysłałam po niego niedawno męża, a on przyniósł mi niebieski Synergen, który jest przeokropny. Jak wykończę tamte ustrojstwo i tonik Balcils, który też czeka to na pewno będę wierna RdL.

16. Filtr dla dzieci Avon, który okazał się być całkiem przyjemny. Dość szybko się wchłaniał (choć lekką powłoczkę czuć było cały czas), nie świecił się, no i chronił. Nie wiem, czy do niego wrócę, bo pachniał cukierkami i wszystkie pszczoły za mną latały ;)

17. Krem na dzień Pharmaceris Emoliacti był lekki, niewydajny i nic nie robiący. Więcej u mnie nie zagości.

18. Bio-oil, z którym ostatnio się przeprosiłam. Był moim ratunkiem kiedy przesadziłam z korundem. Obecnie od czasu do czasu używam kolejnej buteleczki.

19. Ziaja demakijaż jak na taką cenę była całkiem w porządku. Zadziwiła mnie wydajność tego maleństwa. Wystarczył na długo. Teraz dokładnie nie pamiętam, ale na pewno na ponad dwa miesiące.
Teraz jednak używam Mixy i to chyba przy niej zostanę.

20. Próbka kremu Ziaja, która wystarczyła na dwa razy i już zauważyłam, ze lekko mnie zapycha, także pełnego opakowania nie kupię.


21. Rexona po raz kolejny. Mój hicior.

22. Krem do rąk Garnier to jeden z moich ulubieńców. W wakacje spisywał się tak dobrze, że dłonie mogłam kremować raz na kilka dni. Na zimę na pewno zaopatrzę się w niego znów.

23. Mascara Lovely to klasyk, którego przedstawiać nie będę. Na rossmannowskiej promocji kupiłam kolejną sztukę.

24. Błyszczyk powiększający Wibo. Szczypał. Wiem, ze tak być powinno, ale jednak nie jest to miłe. Wolę mieć mniejsze usta i czuć się komfortowo.

25. Fluid Phamaceris mimo wakacji był za ciemny. Mieszałam go z kremem, ale wtedy nie krył niemal wcale.


Pasty, płyn, chusteczki i płatki, czyli podstawa. Wszystko to kupiłam znów-takie samo ;)

Wrześniowe denko jak widać poszło mi nieźle. W zużyciach, bo zdjęcia są okropne. Denko październikowe dalej czeka na obfotografowanie, więc obiecuję, że postaram się bardziej. 
No i spróbuję na jutro...







Rozliczam denka: sierpień

Witajcie,

U mnie dalej trwa rozliczanie denek.
Tym razem zgodnie z zapowiedzią przychodzę z denkiem sierpniowym.
W sierpniu mało co przebywaliśmy w domu, co odbiło się na ilości moich pustych opakowań.

Więc do rzeczy.

Wszystko prezentuje się tak:


A teraz po kolei:


1. Szampon GlissKur, który kupiłam w komplecie z odżywką w spreyu wspominam niezbyt miło. Plątał włosy i obciążał. Odżywka za to jest całkiem przyjemna. Ten szampon już u mnie nie zagości.

2. Antyperspirant Rexona to mój wielki ulubieniec, od którego ostatnimi czasy robię sobie przerwę choć muszę przyznać, że jak na razie nic lepszego w moje ręce nie wpadło.

3. Płyn do kąpieli Biały Jeleń był tak rzadki, że całą butlę zużyłam w tydzień. W dodatku podrażniał. Więcej do mnie nie trafi.

4. Kuracja lipidowa, Fizjoderm kremowa baza myjąca to świetny produkt. Kąpałam w nim moją córeczkę, myłam nim twarz, czasem też ciało. Był bardzo wydajny, przyjemny i co najważniejsze nie podrażniał. Na pewno kupię go w przyszłości.

5. Mydło Arko to powrót do przeszłości. Pachniało ładnie, jednak jak każde mydło wysuszało i pozostawiało osad. Mimo wszystko nie wykluczam, że znów do mnie trafi.


6. Krem Nivea Baby na każdą pogodę to wyrzutek. Miałam go już długi czas, więc najwyższa pora była się pożegnać. Mimo wszystko wspominam go tak dobrze, że nowa tubka już jest ze mną.

7. Krem Garnier uczulił mnie i zapchał, więc prawie pełne opakowanie poleciało do kosza.

8. Vichy, emulsja matująca, czyli coś co znają chyba wszyscy. Z nową wersją tak samo jak ze starą polubiłam się bardzo, jednak stosunek ceny do wydajności powala. Nie wiem czy ta tubka wystarczyła mi na dwa tygodnie. I tak pewnie kupię znów na kolejny sezon.

9. Próbka mleczka Avene była naprawdę świetna. Na tyle, że kupiłam produkt pełnowymiarowy.


I na koniec płyn do płukania ust z któregoś marketu, chusteczki nawilżane i płatki. Wszystko to kupiłam znów :)


Jak widać sierpień miałam ubogi w pustaki, ale może to i dobrze. 
Cieszę się bardzo, że dotrzymałam słowa i ten post powstał. Tymczasem zostały mi jeszcze tylko 3 miesiące (z tym włącznie) i już wyjdę na czystą, a wtedy hulaj dusza, piekła nie ma, mogę pisać na bieżąco !




niedziela, 15 listopada 2015

Rozliczam denka...Lipiec

Witajcie,

Zacznę jak zawsze...
Dawno mnie tu nie było.

Jak widać nadeszła u mnie pora na rozliczenie denek.
Pomimo tego, że nie pisałam, to denka fotografowałam systematycznie, a więc żeby nie przedłużać:

Cała sterta:

I wszystko po kolei:


1. Litr odżywki którą kiedyś dorwałam w jakieś aptece. Była tania i wielka. Więcej jej zalet nie zauważyłam.

2. Odżywka BeBeauty, którą wspominam bardzo miło. Działała u mnie jak słynna odżywka Garniera z avocado. Na pewno jeszcze u mnie zagości.

3. Krem do włosów Pantene jest wyrzutkiem. Tylko obciążał, włosy wyglądały jak strąki.

4. Maracuja oil Biosilk, również dorwałam w Biedronce. Nic specjalnego, więcej nie kupię.

5. Odżywka dołączona do farby. Jak to zwykle bywa była super.



6. Żel Babydream, który kupiłam córce, ale dostała wysypki. U mnie sprawował się nieźle, ale chyba nie na tyle, żebym sięgnęła po niego po raz drugi.

7. Peeling Joanna to już klasyk. Nie przepadam za peelingami, ale jeśli już jakiś do mnie trafi to jest to Joanna.

8. Płyn do higieny intymnej AA, który nie był zły, ale jednak Laktacyd jest moim numerem 1.

9. Mydło Luksja Creamy. Zwykłe mydło. Wysuszało, ale myło dobrze. Zapach też miało ładny.

10. Mydło Palmolive czarna orchidea. Kupiłam żel i mydło. Oba wspominam źle. Zapach kompletnie nie mój, dlatego męczyłam je bardzo długo. Poza tym jak wyżej, mydło jak mydło.



11. Bepanthen DermKrem i jego kolejna tubka. Bardzo lubię ten kremik, super nawilża i przede wszystkim nie zapycha. Na zimę na pewno będzie ze mną kolejne opakowanie.

12. Pharmaceris Emoliacti, emolientowy krem odżywczy na noc, o których chyba nawet pisałam. Okazał się bublem totalnym, na tyle, że przez pewien czas unikałam marki Pharmaceris. Na szczęście szybko się pogodziliśmy, jednak ten krem będę omijać szerokim łukiem.

13. Filtr Avon Sun spf50, który był zadziwiająco dobry. Mam cerę suchą, więc może dlatego tak się sprawdził. W każdym razie nie zostawiał tłustej powłoczki, nie świecił się, nic mi po nim nie wyskakiwało i co najważniejsze, chronił przed słońcem. Całkiem możliwe, że kiedyś jeszcze do niego wrócę.

14. Tonik Uroda kwiaty polskie, który miał tak intensywny zapach, że czułam go jeszcze pod kremem. Co do działania, był całkiem ok. Zapach jednak go u mnie przekreśla.


15, 16 wyrzutki.



17. Rexona, którą uwielbiam i która się przewija po denkach bardzo często.

18. Kolastyna,antycellulitowy krem do masaży, który miał bardzo, bardzo specyficzny zapach. Podobał mi się bardzo. Nawilżał jednak przeciętnie, a o redukcji cellulitu można sobie pomarzyć.

19. Biedronkowy olej lniany używany na włosy. Mam już kolejny.

20,21. Chusteczki


W lipcu zużyłam tylko tyle. Cieszę się bardzo, że w końcu zabrałam się za tego posta. Jeszcze cztery denka i wyjdę na czystą :)

Z denkiem sierpniowym zawitam u Was jutro, ale najpierw chyba pochwalę się, co udało mi się kupić na rossmannowskiej wyprzedaży -49% :)