środa, 31 grudnia 2014

Moje hity i kity roku 2014

         Witam was już drugi raz dzisiaj. Poprzedni post miał pojawić się wczoraj, ale jak widać jeszcze nie umiem obsługiwać bloggera ;)
Tym razem przedstawię moje hity roku 2014 oraz antagonistycznie, wielkie rozczarowania, a czasem nawet buble. Także zapraszam :)

W kategorii balsamy do ciała: 

Hit: L'Oreal NutriLift. Dorwałam na CND. Jeszcze nigdy nie miałam tak dobrego balsamu. Świetnie nawilżał, błyskawicznie się wchłaniał. Niemal nie było czuć jego zapachu. Bardzo żałuję, że miałam okazję zużyć tylko jedno opakowanie.


Kit: Oriflame Cocktails&the City. Śmierdziuch, klejuch w dodatku z koszmarnym zapachem. Na szczęście niewydajny. Opakowanie to tragedia kiedy "balsam" zbliża się ku końcowi. Nigdy więcej!



 Oliwki/olejki:

Hit: Babydream fur Mama: uwielbiam! Smaruję się wieczorem, a rano dalej skóra jest mięciutka i pachnąca. Co prawda wchłania się bardzo długo, ale i tak go uwielbiam.



Kit: Johnson's baby oliwka w żelu. Męczę ją pół roku, ale na szczęście zostało jej nie wiele. Dla mnie to klej nie oliwka. Będę się trzymać od niej z daleka.

Szampony:


Hit: Timotei Głęboki Brąz. Używałam namiętnie przez cały rok. W zasadzie rzadko kiedy zdarzało mi się używać innego, bo dopiero pod koniec roku "zdradziłam" go z innymi szamponami. Jednak żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ten, dlatego będąc w Polsce kupię go dużo (u mnie go niestety nie widzę).



Kit: Ziaja szampon intensywne wygładzanie. Dostałam go od siostry, która go sobie chwali. Moje włosy jak zawsze spokojnie wytrzymują 2-3 dni bez mycia, tak z tym szamponem nie wytrzymywały nawet jednego. Robił mi wstrętne, poplątane strąki na głowie, wysuszał skórę, a na koniec spowodował uczulenie.



Odżywki do włosów:


Hit: Elseve, odżywka do włosów długich. Moje włosy ją kochają! Ja zresztą też. Używając jej nie muszę sięgać po prostownicę. Włosy są idealnie wygładzone. Od czasu do czasu robimy sobie przerwy, ale zawsze z pokorą wracam.



Kit: Syoss odżywki. Używałam wersji do włosów farbowanych oraz keratynowej. Włosy po nich były bardzo poplątane i tępe w dotyku. W dodatku jest bardzo niewydajna, chociaż jedną z nich jeszcze gdzieś mam. Na pewno więcej ich nie kupię.


Kremy do twarzy:


Hit: Kolastyna 20+ do cery suchej. Dokładnie ten sam krem, którego recenzję dzisiaj zamieściłam. Uwielbiam go za nawilżenie, za zapach i za szybkie wchłanianie. Na pewno będę do niego wracać.



Kit: Garnier Skin Naturals skóra normalna-mieszana. Strasznie zapychał, śmierdział. Po kilku dniach używania, kiedy dalej uparcie próbowałam się do niego przekonać, uczulił. Skóra wyglądała jak poparzona. 


Kremy BB:


Hit: AA Ultra Nawilżanie krem BB. Mój faworyt wśród kremów BB. Chyba jako jedyny nie ciemnieje na mojej twarzy, odcień rzeczywiście jest jasny. W dodatku posiada filtr 15. Mnie kupił.




Kit: Nivea BB krem 5w1, cera jasna. Tego pana nie polubiłam. Kryje lepiej niż nie jeden podkład, łatwo z nim o efekt maski. Nie nawilża. Nie tego oczekuję od kremu BB. W dodatku na skórze robi się pomarańczowy. Będę go unikać.


Tusze do rzęs:


Hit: Rimmel Wonder'full z olejkiem arganowym. Zakochałam się w tym tuszu. Tworzy na prawdę bardzo naturalny efekt, jednak jeśli użyjemy więcej niż jedną warstwę to już można nią wyczarować na prawdę śliczne firanki. A w dodatku jest bardzo wydajna. Używam, mam w zapasie i jak będzie trzeba dokupię kolejną :)


Kit: Lancome Hypnose. W tej cenie nic specjalnego. Ba, wydaje mi się, ze niektóre tusze za 10zł sa lepsze od tego. Bardzo skleja rzęsy, odbija się na powiekach i podrażnia. Jak za ponad 100 zł to dla mnie bubel.


I to by było na tyle moich hitów i kitów. Pokrywają się z waszymi, czy macie odmienne zdanie o kosmetykach powyżej?

A tak z innej beczki: Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Oby był dla was owocny w każdej sferze. Żebyście spełniły swoje najskrytsze marzenia i zrealizowały wszystkie cele! A oprócz tego, na dzisiaj życzę wam przedniej zabawy do samego rana :)





Kolastyna, Moisture 20+, Rozświetlająco-nawilżający krem do cery suchej

A teraz, dla równowagi coś, co uwielbiam. Krem z Kolastyny do cery suchej.


Nie powiem, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. 
Po prostu z okazji każdej wizyty w Polsce zamawiam sobie paczuszkę nieznanych mi kosmetyków na polski adres, jadę, a one już tam są :)
Padło na Kolastynę, bo miała balsam gratis :) Sam balsam to jedno wielkie nieporozumienie, ale krem jest moim zdecydowanym ulubieńcem.


Na stronie apteki Gemini zapłaciłam za niego równo 10zł, z miniaturą balsamu w gratisie. 
Mignął mi też przed oczyma w osiedlowej drogerii. Tam kosztował ponad 16zł, bez gratisu :P

Kremik ten przeznaczony jest do cery suchej. Ja takową posiadam i na prawdę spisuje się świetnie. Ładnie nawilża, szybko się wchłania. Nadaje się i jako krem na noc i na dzień, bo nie roluje się pod makijażem, nie błyszczy ani nie bieli twarzy.


Zamknięty jest w ładnym, solidnym, szklanym słoiczku. Na pewno to jak się prezentuje nie zdradza jego śmiesznej ceny.
Konsystencja jest gęsta, zbita. Kolor biały. Bardzo łatwo się rozsmarowuje i nie zapycha skóry. Jako właścicielka cery wrażliwej śmiało stwierdzam, że nie podrażnia, ani nie uczula.
To, co urzekło mnie w nim najbardziej to jego zapach. Jejku, jak on ślicznie, świeżo pachnie. Dla mnie to winogronka. D mówi, że to mieszanka owocowa. W każdym razie oboje uważamy, że zapach jest przecudny.


No i wydajność. Używam go od początku listopada dwa razy dziennie na twarz i na szyję. No i mam co najmniej pół słoiczka, chociaż ostatnio zauważyłam, że mój Mężu mi go podbiera, więc troszkę straci na wydajności :)

Podsumowując. Kolastyna moisture 20+ to bardzo dobry, ślicznie pachnący i nieźle nawilżający krem za śmiesznie niskie pieniądze.
Daję mu solidne 9/10 (odjęłam punkcik za dostępność).
Ja na pewno do niego wrócę :)




poniedziałek, 29 grudnia 2014

ISANA Krem do rąk Kamille


Dziś krem, który pojawił się już w moim pierwszym projekcie denko. A pisze o nim dopiero teraz, bo na prawdę ciężko było mi wyrobić sobie o nim opinię.

Kremik ten dostępny jest tylko w drogerii Rossmann. W Polsce za pewne nie macie z nim problemu. Ja jednak musiałam go wpisać na moją wishlistę. Bez promocji kosztuje nie całe 4zł. Nie dużo, ale czy warto, o tym dalej.

Przyznaję się, poleciałam na opakowanie. Bardzo lubię kremy w słoiczkach. I to nie tylko te do rąk. Wiem, nie jest to higieniczne, jednak ot, takie mam zboczenie.

Samo opakowanie na pewno nie jest solidne. Wykonane jest z cienkiego, ostrego plastiku. Kiedy posmarujemy ręce, to zamknięcie pojemniczka sprawia wielki problem. Nakrętka po prostu ślizga się w dłoniach.


Jak widać producent nie obiecuje zbyt wiele. I bardzo dobrze, bo na pewno by tych obietnic nie spełnił.
Czy krem szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu? Nie wydaje mi się. 
Konsystencja jest bardzo oleista, a wchłanianie przez to trwa dość długo. I na pewno tworzy tłusty film, który przez jakiś czas utrzymuje się na dłoniach.
"Pielęgnuje ręce oraz łagodzi podrażnienia". Prawda, ale tylko wtedy, kiedy jeszcze się nie wchłonie. Gdy całkiem wniknie nam w skórę jakikolwiek efekt nawilżenia, łagodzenia podrażnień, czy pielęgnacji znika. Skóra jest dokładnie taka jak przez użyciem kremiku. I tak w kółko macieju aż do kolejnych aplikacji.


Zapach. Bardzo specyficzny. Ja bym go rumiankowym nie nazwała. Chyba, ze to taki chemiczny rumianek. Co gorsza, bardzo długo utrzymuje się na skórze. Przez wchłanianie chciałam go używać na noc, jednak zapach mi to skutecznie uniemożliwił.

Jak więc krem u mnie dobił swego żywota? A po prostu wsmarowywałam go w stopy. Był wtedy na tyle daleko, że nie czułam jego zapachu ;) Na szczęście też nie jest zbyt wydajny, więc nie męczyłam się z nim długo.

Moja ocena to 3/10. Za opakowanie, za cenę i za dostępność.
Nie polecam i nie kupię ponownie.

niedziela, 28 grudnia 2014

nowości grudnia

        Jako, że jak na ten miesiąc nie planuję więcej zakupów, także już teraz pochwalę się co upolowałam w grudniu. Nie ma tego dużo, ale zawsze coś.
        Bardzo liczę na moją paczkę z Polski, bo rodzice już niedługo wracają, a dałam im sporą listę. Ale to już w styczniu :)


W pobliskiej drogerii dorwałam takie oto dwa balsamy. Pierwszy to w zasadzie mleczko, Vaseline. Już teraz mogę zdradzić, że nie bardzo mi odpowiada. Bardzo się klei. Kosztowało 40kr. 
Drugi, balsam z L'Oreal do cery suchej i bardzo suchej. Ten też średnio mi odpowiada, ale o tym kiedy indziej. Kosztował coś około 50kr. 



W jednym z marketów trafiłam na promocję 2 w cenie 1. Takim oto sposobem kupiłam żel do mycia twarzy i tonik Garnier. Do wyboru był jeszcze płyn dwufazowy, krem lub chusteczki do demakijażu z tej firmy. Dwa produkty kosztowały równo 50kr. 
Przy okazji zaopatrzyłam się w oliwkę Natusan. Jest to oliwka produkowana bodajże przez firmę J&J. Najbardziej lubię zieloną wersję. Kosztowała 29kr.



To była czysta zachcianka. Bardzo lubię mgiełki z Victoria's Secret. Na ciele utrzymują się nawet do kilkunastu godzin w zależności od wersji zapachowej. Ja nie mogłam się zdecydować, którą chcę, dlatego mam trzy :) Każda kosztowała 129kr.



A tutaj dwa lakiery do paznokci z H&M. Na promocji każdy kosztował 10kr. Kolory niestety nie są zbyt trwałe. Czarny nie wytrzymuje nawet całego dnia. Beżowy, Misty Pink, na paznokciach trzyma się troszkę dłużej jednak bardzo smuży.



A to już prezent od mojego D. Kupił je przy okazji pobytu w UK. Miałam już wersję waniliową i była bardzo dobra. Ślicznie pachniała, dobrze nawilżała. Te zapachy to jednak nie moja bajka. Nie znoszę zapachu kokosa, więc to masełko pewnie wyląduje u mojej siostry. Cytryna jak dla mnie śmierdzi wymiocinami, ale wymarzę nią stopy ;) Każde masło kosztowało 1 funta.

I to tyle z moich grudniowych nowości. Być może, kiedy je zdenkuje pojawi się o nich recenzja. Znacie coś z mojej listy? 


sobota, 27 grudnia 2014

1# Projekt Denko Grudzień 2014

Zaczynam mój pierwszy projekt denko. Przez te pół miesiąca przez które zbierałam moje "pustaczki" nie nazbierało się tego dużo jednak z miłą chęcią pokaże Wam co udało mi się wykończyć. Mam przy tym nadzieję, ze przyszły miesiąc będzie bardziej owocny :)

Kąpiel

1. Palmolive Men Refreshning. Nie wspominałam, ale bardzo lubię męskie żele pod prysznic przy porannym prysznicu. Nic tak nie odświeża jak męski mentol. Ten służył mi także do zmywania olejów z włosów i spisywał się w te roli całkiem nieźle. Oczywiście w zużyciu pomógł mi mój D. Pewnie kupię ponownie.

2. Perfecta SPA Cukrowy peeling do ciała pomarańcza + aromat wanilii. Bardzo lubię peelingi z Perfecty, zwłaszcza ten. Zostawia na ciele parafinową powłoczkę. Nie jest zbyt wydajny.  Mój D. lubi je jeszcze bardziej niż ja, dlatego Kupię ponownie.

3. Isana żel pod prysznic proteiny mleka. To mój pierwszy żel z Isany. Bardzo podobał mi się jego zapach, niestety w trakcie kąpieli znikał i zmieniał się w chemiczne "coś". Bardzo wysuszał skórę. Na szczęście nie był zbyt wydajny. Nie kupię ponownie, ale możliwe, ze wypróbuję inne wersje zapachowe.

4. Soraya nawilżający żel pod prysznic minerały morskie. Dostałam w gratisie do jakiś zakupów. Na pewno nie nawilża, ale bardzo ładnie pachnie i dobrze się pieni. Jest przy tym całkiem wydajny. Możliwe że kupiłabym ponownie, ale to wersja limitowana.

5. AA Żel do higieny intymnej ultra sensitive. Bardzo lubię żele z AA i z okazji każdej wizyty w Polsce kupuję ich zapach. Ten nie wyróżniał się niczym szczególnym. Po prostu był dobry. Kupię ponownie.

Włosy

6. Isana Professional Odżywka do włosów z olejem arganowym. Polubiłyśmy się bardzo. Ładnie wygładzała włosy, dociążała je. Niestety nie była zbyt wydajna, jednak myślę, że kupię ponownie.

7. Timotei with Jericho Rose Głęboki Brąz. Mój zdecydowany KWC. Uwielbiam jego zapach, kolor i konsystencję. A najbardziej lubię to, co robi z moimi włosami. Niestety w Szwecji mam problem z jego dostępnością, ale jeśli tylko gdzieś go wypatrzę, to na pewno kupię ponownie.

8. Loton Oil Therapy Macadamia Oil. Z tym panem też się polubiłam. Używałam go tylko do olejowania włosów. Były po nim ładne, wygładzone i przestały się puszyć. Posiada specyficzny zapach. Dla mnie całkiem ładny, mój D. uciekał jak najdalej. Ma super skład. Polecam, sama jednak mam zamiar przetestować inne olejki, dlatego nie wiem, czy kupię ponownie.

Ciało

9, 10. Nivea odżywcze mleczko do ciała. To, że wykończyłam dwie butelki chyba o czymś świadczy :) Bardzo dobrze nawilża moją suchą skórę, ładnie pachnie, szybko się wchłania. Po dwóch butlach trochę się nim znudziłam, jednak używając teraz innego balsamu zaczynam tęsknić za tym. Kupię ponownie.

11. Fenjal antyperspirant 24h. Całkiem przyjemny. Nie mam problemów z poceniem, więc spisywał się nieźle. Po kilku dniach stosowania zapach zaczął mnie drażnić. Co więcej, utrzymywał się cały dzień. Nie kupię ponownie.

Twarz

12. Nivea Visage Stay Cleat tonik oczyszczający. Często do niego wracam. Ładnie odświeża cerę, nie powoduje wysypu "niespodzianek". Przy tym całkiem ładnie pachnie. Pewnie kiedyś kupię ponownie.

13. Rival de Loop peeling do twarzy do cery delikatnej i wrażliwej. Nie jestem pewna, czy nadaje się do takiej cery. U mnie powodował szczypanie, jeszcze bardziej wysuszał moją i tak suchą cerę. Na szczęście jak położyłam go pod prysznicem to mój Mąż się na niego pokusił i nie narzekał. Mimo to, nie kupię ponownie.

14. Rival de Loop krem pod oczy Regeneration. Ten z kolei był całkiem przyjemny. Napinał skórę pod oczami, całkiem szybko się wchłaniał. Jestem jednak zwolenniczką żeli pod oczy, dlatego nie kupię ponownie.

15. Perfecta maseczka głęboko nawilżająca. Ładnie napinała skórę. Nie podrażniała ani nie uczulała. Lubię maseczki, których nie trzeba zmywać. Do tej często wracam. Kupię ponownie.

Dłonie/Stopy

16. Isana żel do depilacji. Żel jak żel. Dawał dobry poślizg maszynce. Był bardzo wydajny. Jeśli będzie w promocji kiedy zawitam do Polski to pewnie kupię ponownie.

17. BeBeauty Peeling do stóp. Marny zdzierak. Nie zrobił nic z moimi stopami. Może bardziej sprawdził by się latem. Myślę jednak, że nie kupię ponownie.

18. Isana hand creme Kamille. Kolejna Isana. Wykańczam polskie zapasy :) Ten krem nie wyróżnił się niczym szczególnym, bardzo długo się wchłaniał. Nawilżenie raczej standardowe. Nie podobała mi się jednak formuła kremu, był bardzo wodnisty, oleisty. Zapach też dosyć drażniący. Jedynie pudełko zaliczam na plus, dlatego nie kupię ponownie.

Pozostałe:


19. CollaFlex suplement diety kolagen. Mam problem ze stawami. Często robię sobie kurację kolagenowe lub glukozaminowe. Po użyciu tego suplementu widzę różnicę. Cenowo też wychodzi atrakcyjnie, bo bierze się tylko jedną tabletkę dziennie, nie jak przy innych kolagenach 4. Kupię ponownie.

20. ASMAG magnez. Kolejny suplement. Szukałam czegoś bez wit.B w składzie. Ten jednak jest bardzo nie wydajny. Bierze się go min. cztery tabletki dziennie, przez co opakowanie starcza na tydzień, a kosztuje ponad 10zł. Nie kupię ponownie.

21. Lovely lakier do paznokci nr 1. Nigdy go nie użyłam, a już się popsuł dlatego wyrzucam.

22. Sensique lakier do paznokci nr 123. Kolejny nieużywany, a nie nadający się do niczego. Kolor identyczny jak na zdjęciu. Trochę mi go szkoda, ale idzie do kosza.

I to tyle z moim grudniowych zużyć. Jestem pewna, że w tym miesiącu nie wykończę już nic więcej.Jak widać większość to rzeczy sprawdzone, do których pewnie powrócę. Projekt ten jest jednak dla mnie bardzo dobrą motywacją :)
A jak wasze projekty denko? Znacie coś ode mnie? Lubicie?








czwartek, 25 grudnia 2014

Kitoko Oil Treatment, olejek do włosów

     
 Mój hit wśród kosmetyków do włosów. A troszkę ich już zużyłam :)

Co pisze producent:
Kuracja olejkami leczniczymi z karite, arganowy, filtrem UV oraz witaminami A i E.
Przez tysiące lat ludność Afryki wykorzystywała medyczne i odżywcze właściwości karite w pielęgnacji ciała i włosów. Ekstrakty z orzechów drzewa shea są mieszane wraz z ekstraktem z orzechów drzewa arganowego w celu uzyskania produktu o najlepszych właściwościach odmładzających i regenerujących.
Inspirowane naturą Kitoko Oil Treatment posiada leczniczą i terapeutyczną moc, zapewniając wysokie właściwości odżywcze, wzmacniające i rewitalizujące włosy, pozostawiając je niezwykle gładkimi i lśniącymi.
Olejki karite i arganowy są niesamowitą kompozycją olejków bogatych w przeciwutleniacze, olejki Omega oraz witaminy A i E. Kuracja ta jest idealnie wyważona dla włosów i skóry, niesamowicie szybko wchłania się i penetruje, chroniąc włosy i zapewniając im świetną kondycję, elastyczność i połysk. Kitoko Oil Treatment olejkami nie tylko przywraca włosom życie, ale również neutralizuje działanie wolnych rodników oraz chroni przed szkodliwym działaniem zanieczyszczeń środowiskowych.
Skład:
Cyclopentasiloxane, Dimethicone, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Argania Spinosa Kernel Oil, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Parfum (Fragrance), Benzyl Alcohol, Cormarin, Limonene, Linalool.

             Jak widać nie jest to typowy olejek jednoskładnikowy. W składzie ma silikony, przez co lekko obciąża włosy. Mi to bardzo pasuje. Moje włosy są z natury gęste i sztywne, więc takie obciążenie jest jak najbardziej wskazane. 
Olejek ten używam na umyte, wysuszone włosy. Kilka kropli (dokładnie 17, takie zboczenie :P ) wcieram w końcówki. Dłonie później wycieram w całe włosy. 
Moja fryzura po takim zabiegu jest błyszcząca i zdyscyplinowana przy czym nie wpływa to na szybkość przetłuszczania się włosów.
Zapach jest delikatny. Raczej nie ma nic wspólnego z olejkiem arganowym, a więc nie jest męczący. Chyba, że ktoś go lubi. Na włosach utrzymuje się przez ok.2-3 godziny po czym stopniowo się ulatnia. Mi zapach ten kojarzy się po prostu z fryzjerem ;)
             Preparat zamknięty jest w malutkiej szklanej buteleczce z zakraplaczem. Moja ma pojemność 95ml. Kupiłam go u fryzjera za dokładnie 110zł. Biorąc pod uwagę wydajność olejku, a wystarcza mi on na ponad rok, cena jest jak najbardziej do przełknięcia. Widziałam go także na allegro, gdzie cena była jeszcze niższa, wiec gdy wymęczę swoje resztki, to w kolejne zaopatrzę się już w internecie, gdzie kosztuje w granicach 80-90zł.





Moja ocena: 8,5/10. Na pewno kupię ponownie.


niedziela, 21 grudnia 2014

LOREAL SUBLIME SOFT CALMING GEL-CREAM WASH

     
  Dawno mnie nie było, a to dlatego, że pochłonęły mnie świąteczne przygotowania. Co prawda niestety nie mogę jechać do Polski, ale mam nadzieję, że i tutaj święta miną w miłej atmosferze. Moje pierwsze święta we dwoje.
       Ale, dzisiaj o kremie-żelu do mycia twarzy L'oreal sublime soft. Nie wiem jak z dostępnością w Polsce. Wg mojej siostry jak na razie ciężko jest go znaleźć, ale nie jest to niemożliwe. W Szwecji dostępny jest niemal w każdej drogerii i markecie. Mój kosztował 73kr, sporo jak na żel z marketu.
      Opakowanie jest bardzo ładne, dziewczęce, delikatne. Bardzo lubię różowe kosmetyki. Taki damski pociąg. Żelu leci dokładnie tyle, ile jest nam potrzebne. Opakowanie zamykane jest na klik. Mi ani razu nie otworzył się sam z siebie.
       Konsystencja jest kremowo-żelowa. Odkrycie :) Ale pierwszy raz spotkałam się z taką konsystencją preparatu do mycia twarzy i pasuje mi nawet bardzo. Kolor żelu jest typowo perłowy, śliczny. Ładnie się pieni, dobrze doczyszcza, nie wysusza, nie podrażnia, nie wywołuje alergii, nie szczypie w oczy. Przeszkadza mi może jego smak. Wiem, że preparat ten nie służy do jedzenia, ale często myjąc buzię osiada mi na ustach, a później przez bardzo długo mam nieprzyjemny posmak. Zapach jest bardzo delikatny, ledwo wyczuwalny.
      Produkt ten jest bardzo wydajny. Ja swój używam od miesiąca, a jak widać zużyłam może połowę. A przyznam się, że bardzo szybko wykańczam preparaty do mycia twarzy. Cena w stosunku do pojemności wcale nie jest wysoka.
     Reasumując. To bardzo dobry produkt, odpowiedni nawet dla alergików, do których i ja się zaliczam. Nie wysusza suchej i wrażliwej skóry, a same użycie jest miłe i przyjemne.


      Moja ocena: 7/10. Pewnie kupię ponownie.

środa, 17 grudnia 2014

Johnson's Baby – oliwka w żelu

                                                                                                                                                 
               Przyszła pora i na to. Od razu na wstępie zaznaczę, że za sobą nie przepadamy. A teraz postaram się wyjaśnić dlaczego.
               Nie jest to moja pierwsza oliwka w żelu. Używałam już kiedyś oliwki w takiej formie, chyba nawet z tej samej firmy, ale widać z wiekiem zaczęły mi rosnąć też wymagania.
               Kupiłam ją w Polsce. Zapomniałam swojej, a czymś smarować trzeba się było. Tą dostałam w osiedlowym sklepiku. Widać z dostępnością nie ma problemu. Cena za to troszkę wygórowana. Moja kosztowała 18zł.
               Oliwka ta w konsystencji jest jak żel do włosów. I jak żel się lepi. Przykleja się dosłownie do wszystkiego. Rozsmarowuje się za to nieźle, chociaż mam wrażenie, że nie jest tak wydajna jak płynna oliwka.
               Działanie. Cóż. Nie ma działania. Używając ją codziennie przez 3, czy 4 dni moja skóra przesuszyła się bardzo. W dodatku nabawiłam się czerwonych plamek. Używałam jej zawsze po prysznicu. Wycierałam się, wklepywałam oliwkę, czekałam, później znów wycierałam. Teoretycznie parafina powinna zatrzymać nawilżenie. Ta przesuszyła.
Ta oliwka ma w swoim składzie rumianek i bisabolol. Ich działania też nie zauważyłam, chociaż może bez nich skóra podrażniła by mi się jeszcze szybciej.
                Teraz może opakowanie. Niby wygodne, bo można je ustawić na nakrętce, która zamykana jest na klik. W praktyce ma się to jednak tak, że opakowanie wykonane jest z bardzo twardego plastiku, który trzeba z całej siły ściskać, żeby wydobyć choć odrobinę produktu. Przy czym, kiedy się smarujemy nasze ręce są całe śliskie, że buteleczka wypada z rąk i trzeba za nią biegać po całej łazience.
                Jeszcze jedno co mnie troszkę kłuje w oczy. Data ważności. 36 miesięcy od otwarcia. Jest to jednak produkt dla dzieci, a taki termin? Nie wspominając już o tym ile chemii kosztowało nadanie oliwce konsystencji żelu. Nie zaryzykowałabym tym na dziecku.
                 Podsumowując. Dla mnie nie jest to produkt ani skuteczny, ani wygodny w użyciu. Do tej oliwki nie wrócę już nigdy na pewno, a tą część, która mi została, a zostało jej sporo, bo nie mogę się przemóc żeby wykorzystać ją na ciało zużyję do polerowania pochłaniacza. Do tego sprawdza się idealnie i w takiej formie radzę ją wykorzystać ;)
                 

Moja ocena: 2/10. Nie kupię nigdy więcej.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Little Kiss Body Lotion by Salvador Dali


         Kupiłam go jakoś okazyjnie do perfum. Kosztował wtedy połowę swojej ceny i się skusiłam.
Kto zna te perfumy, to wie czego spodziewać się po zapachu. A jest on bardzo intensywny.
O ile perfumy wietrzeją i zapach na skórze pozostaje delikatny i subtelny, o tyle zapach lotionu niestety utrzymuje się cały czas. I jest on dokładnie ciągle taki sam jak zaraz po aplikacji.
Jeśli komuś nie przeszkadza tak intensywny zapach, to powinien być zadowolony. Ja jednak dostaję wręcz zawrotów głowy, a pomieszczenie w którym siedzę całe przesiąknięte jest tym zapachem. 
         Przez swoją intensywność lotion ten jest bardzo wydajny. Mam go pół roku, nie zużyłam nawet ćwiartki. Wg mnie nie ma możliwości żeby wysmarować nic całe ciało.
         Konsystencja jest lekka. Porównałabym ją do mleczka do ciała. Wchłania się bardzo szybko. Lekko tłuści. 
         Opakowanie to wygodna tuba, którą można postawić na nakrętce. Szata graficzna dokładnie taka sama jak na perfumach. Chyba na wszystkich produktach Salvador Dali widnieją usta.
         Ceny niestety nie pamiętam, jednak na pewno nie była to fortuna. Jednak zważając na to, że lotionu nie jestem w stanie wymęczyć to żałuję zakupu.
         Moja ocena: 2/10.
         Nie kupię ponownie.




niedziela, 14 grudnia 2014

"Zło" Jan Guillou

       

              Namiętnie czytam książki, jednak nie bardzo wiem jak połączyć blog kosmetyczny z blogiem o literaturze. Także połączę to może niezbyt udolnie, ale grunt żeby się realizować :)
              Przedstawiam książkę, którą miałam okazję czytać kilka dni temu w oryginale.Autorem jest Jan Guillou. Książka nazywa się "Ondskan". Moja miała inną okładkę, jednak nie będę się nad tym rozwodzić.
              Cała akcja rozgrywa się w latach 60. Konkretna data akcji nie była podana, jednak z moich obliczeń jest to rok 1963-1965. Głównym bohaterem jest Erik. Kiedy go poznajemy ma 14 lat, mieszka w Sztokholmie ze swoją matką, ojczymem i młodszym, przyrodnim bratem.
              Każdego dnia ojczym bije Erika. Jeśli nie ma powodu wymierza 25 razów łyżką do butów. Jeśli jakiś powód znajdzie, a znajduje go niemal zawsze, kara rośnie. Nie raz kończy się na rózgach, czy pejczu.
Za każdym razem Erik skupia się na tym, żeby nie pokazywać bólu. Matka, kiedy Erik jest bity gra utwory Chopina.
              To jak Erik traktowany jest w domu wpływa na to jak zachowuje się w szkole. Jest liderem szkolnego gangu. Gang prowadzi mnóstwo działań nie zgodnych z prawem i tak pewnego dnia zostaje przyłapany. Wszyscy członkowie są przesłuchiwani i całą winę zrzucają na Erika. Zostaje on wyrzucony ze szkoły bez możliwości pójścia do innej publicznej placówki.
              Jego matka od razu, bez wiedzy ojczyma postanawia wysłać go do prywatnej szkoły w Stjänsbergu. Tu Erik widzi szansę skończenia z agresją. Na miejscu jednak okazuje się, że sytuacja nie będzie taka prosta. W szkole co prawda nie ma agresji ze strony nauczycieli, ale władzę sprawuje Rada, złożona z uczniów najstarszej, maturalnej klasy i to ona rządzi w szkole. Młodsi uczniowie muszą się dostosować, inaczej zostaną ze szkoły wydaleni.
              Od razu po przyjeździe Erik zaprzyjaźnia się z Pierrem. Jest to chłopak w wieku Erika z bogatego domu. Wyglądem jest jego całkowitym przeciwieństwem, jednak ich myślenie często jest podobne.
              Już od samego początku Erik musi zmagać się z agresją ze strony starszych uczniów. Zostaje wyzwany "na beton", oblewany gorącą wodą. Za każdym razem jednak stara się nie okazywać emocji czym wzbudza jeszcze większą agresję ze strony starszyzny. Z czasem, kiedy Rada zauważyła, że ich działania nie robią na Eriku wrażenia, zaczyna mścić się na Pierre'u. Robią to do tego stopnia, że opuszcza on szkołę.
               Erik za wszelką cenę chce "pomścić" przyjaciela. Poznaje też wtedy swoją miłość, Marję...

  I tu skończę :)

              Powiem tak. Książka opisuje bardzo dokładnie różne formy agresji. Jest w niej dużo krwi, dużo przemyśleń na temat uderzeń, jak i psychologii bólu. Niektóre sceny jak dla mnie były wręcz trudne do czytania. Na pewno nie jest to książka dla ludzi o słabych nerwach. Wg mnie bardzo spodobałaby się panom.
Całość tym bardziej zapadnie mi w pamięci, bo cała historia oparta jest na faktach. Główny bohater, Erik, w rzeczywistości okazał się być Janem Guillou, a Stjänsberg na prawdę istniał jednak po staraniach autora został zamknięty. Na podstawię książki powstał także film, który nominowany był do Oscara. Jego jednak nie widziałam, więc nie wiem jak ma się do książki.

 

BIELENDA Sexy Mama krem antybakteryjny przeciw trądzikowi i przebarwieniom hormonalnym

         Kupiłam go profilaktycznie. W ciąży nie mam problemów z trądzikiem (a przed miałam sporo krostek), przebarwień jak na razie na twarzy też nie mam.
Kremik zaczęłam stosować właśnie na twarz, jednak jego nawilżenie daje sporo do życzenia. Moja twarz po nim była bardzo sucha i ściągnięta. Użycie kolejnego kremu było konieczne, także odpuściłam sobie używanie go do buzi.
Zaczęłam jednak stosować go na linię biegnącą przy pępku. Wiem, że linia ta w ciąży to normalka i powinna zniknąć sama, jednak mam nadzieję jej trochę pomóc. Po stosowaniu codziennie wieczorem przez miesiąc przebarwienie to rzeczywiście jest troszkę rozjaśnione. Nie jest to spektakularny efekt, jednak jakiś jest.
Konsystencja jak widać. Dosyć gęsta, ale też puszysta. Ładnie się rozsmarowuje i szybko wchłania. Zapach neutralny. W zasadzie to nie ma go wcale.
Cena również nie jest zła, bo krem kosztuje ok 17zł. Jednak jak na preparat zużywany oby go wyczerpać, to jednak troszkę szkoda tych 17zł :)
Całościowo oceniam go na 5/10. Polecić go mogę jedynie dla osób, których cera nie wymaga nawilżenia, a takich raczej jest mało :)


Swoją drogą od dzisiaj zbieram kosmetyki do projektu denko. Mam nadzieję, ze się wkręcę i będę mieć motywację do wykończenia mojej masy pozaczynanych kosmetyków :)